Witajcie, w końcu nadeszła wiosna. Ptaszki ćwierkają, słoneczko radośniej świeci, na potęgę podwórka zasypywane są płatkami pierwszych kwiatków drzew, oooo taaaak, to zdecydowanie wiosna. Wkradła się ona również w moje samopoczucie. Mimo pozimowego spadku zapału, w głowie niczym pociski szaleją nowe, kolorowe pomysły. Zderzają się one z wiedzą o zasobach nowych włóczek do wykorzystania, lecz z drugiej strony w myślach już mam obraz tych wszystkich kolorów maleńkich kłębuszków, które niby niewiele miejsca zabierają, aaaale jak je złożyć do kupy, to spora ilość w kartoniku się już uzbierała. Szkoda, żeby tak leżały sobie i płakały, że już nikt ich nie chce...... Taka to historia kłębuszków, na szczęście zakończona Happy End-em ;-) Macie ochotę ją poznać? Proszę bardzo :-)
Dawno, dawno temu (no może miesiąc temu), za górami, za lasami ( ha, zależy z jakiej miejscowości startować), były sobie małe kolorowe kłębuszki włóczki. Mieszkały sobie one w seledynowym kartoniku w domku na kurzej łapce (w sumie na szafie Pchły M zabezpieczone przed kłębuszkolubnym aczkolwiek przyjaznym kotem Emilem). Jak na kłębuszki przystało, wiodły dość spokojny żywot. Marzyły jednak o przygodach, o wielkiej wyprawie, o ratowaniu dzieci i niewiast z opresjii....Codziennie śniły, że razem, jako jedna wielka rodzina stworzą coś pięknego. Wiedziały, że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym i dla nich zaświeci słońce. Czekały z niecierpliwością na czas, kiedy w napływie natchnienia, okazji lub misji specjalnej ludzka ręka wyciągnie je z ciepłego domku i wykłębuszkuje w kłębuszkowym projekcie. Pewnie pomyślicie- nie ma szans, kto by zawracał sobie głowę takimi mikruskami? Nic bardziej mylnego. Pewnego dnia Pchła M spędzała wolną chwilę na błogim plotuśnictwie, wtem, jak grom z jasnego nieba jej towarzyszka "P" wraz z synkiem "I" znaleźli się w okropnych tarapatach!!! Co tu zrobić, jak uratować niewiastę i jej synka? Wtem, Pchła M, przypomniała sobie o szlachetnych i nieustraszonych kłębuszkach. Ruszyła w te pędy do domku na swym fioletowym rumaku, Jeż Andrzej dzielnie bił na alarm, aby jak najszybciej trafić do celu. W tempie ekspresowym ekipa ratunkowa znalazła się przed seledynowym kartonikiem, Pchła M w rękę wzięła szydełko i zaczęła tworzyć...... Tak oto powstał Karolek- worek na łóżeczkowe skarby i jego wierny kompan Bazyl ;-) Władca królestwa MIESZKANKO ODJAZDOWEJ RODZINKI: Tata "T" zabrał swoją brać na wyprawę do mieszkanka Pchły M i zabrał Karolka i Bazylego do nowej rodzinki.
Koniec bajki? Oooo nie, z pewnością nie. Resztę historii kiedyś opowie nam pewien mały chłopiec o blond czuprynie i zniewalającym uśmiechu ;-)
Świetne, ale bajka też niczego sobie wciągnęła mnie jak nie jeden serial ;)
OdpowiedzUsuń