Jedni mówią, że do serca drugiej połowy najłatwiej dotrzeć przez żołądek a inni? Inni- również i ja twierdzą, że najlepiej trafić do serca przez dbanie o ciepło domowego ogniska. Taaa przy ogrzewaniu centralnym ciężko o ognisko, a biegać ze świeczkami nad torsem lubego żeby rozgrzać serduszko nie mam zamiaru- szkoda opalić "dywanik" ;-) Idąc tym tokiem myślenia, należało dostosować materiał grzewczy. Ale, ale, zapomnijcie o farelkach, grzejnikach, końskich maściach rozgrzewających, pierzynie z gęsiego pierza czy czosnku w pępku ( ponoć też działa). No dobra, co jeszcze może rozgrzewać a jednocześnie uradośnić Pchłę M? Wełnaaaaa, duuużo wełny, całe 100 gram na początek. A jak wełna i ciepełko i jeszcze żeby wystarczyło na projekt 100 gram włóczki- jak bum cyk cyk: SKARPETY. OOO taaak, uzależniłam się od skarpet, stały się one na chwilę obecną obsesją i już mam w głowie nakreślone kolejne wariacje. Powróćmy jednak do tematu przewodniego. Skarpetki jak skarpetki, zwykłe, gładnie, robione od paluszków ze wzmocnioną piętą według instrukcji IK. W związku z tym, że miały to być skarpetki walentynkowe to nie mogło obejść się bez serduszek. A pszczółki? Powiedzmy, że niech zostaną takim "zabawnym, zwariowanym, bzyczącym synonimem" Dnia Świętego Walentego ;-)
Pozdrawiam, M.