I przyszła do mnie Ona na kawę, taka "wygogolona" jak to mawia babcia. Zero czapki, cienki szalik tudzież apaszka a na zewnątrz -10 stopni, uwaga postęp bo miała rękawiczki. Kto taki? Jedni mówią, że ulepszona wersja mnie, bo rodzice uwzględnili poprawki w projekcie "potomstwo", Ja mówię na Nią tak po prostu, tradycyjnie, zwyczajowo- Siostra. Panie Losie, słowo daję, jak Ją zobaczyłam to mnie ciarki po plecach przeszły. No cóż, mamy jednak coś po sobie- obie czasem potrafimy się wysztafirować całkowicie, absolutnie niestosownie w odniesieniu do warunków atmosferycznych. Rodzice mieli z nami niezły trening cierpliwości. Dobra, od kiedy dziergam, z reguły takie akcje przydarzają mi się naprawdę bardzo rzadko. Od razu pierwsza rozmowa przykawowa zeszła na temat zimowej okrywy wierzchniej dla głowy i szyi. Poszperałyśmy po internetach, wybrałyśmy kolory włóczek i jak tylko miałam chwilę, zabrałam się do roboty. Włóczka nawet się mi podoba, na zdjęciach wygląda na brązowo-buraczaną, w rzeczywistości wpada bardziej w śliwkę albo ciemny fiolet. Komin powstał najbardziej standardowym ściegiem ryżowym- niby nic, a efekt daje fajny i nie trzeba rozkminiać, gdzie jest prawa, a gdzie lewa strona. Nad czapkami się zastanawiałyśmy dość długo, w końcu siostra wybrała 2 modele, które się jej spodobały i mogłam sama zdecydować, którą zrobić. I się zaczęły schody, bo podobały mi się obie wersje. Co w takim przypadku robi rasowa kobieta? Nie wybiera- robi obie ;-) Pierwsza czapucha powstała na podstawie filmu znalezionego na YT. Druga, zainspirowana fotką, cudownym zbiegiem okoliczności wykonana jest metodą kombinowanego melanżu- suuper opcja na wykorzystanie resztek. Ostatnio dokonałam kontroli- Siostra nosi czapkę i komin, jest opcja, że się jej spodobało.
Pozdrawiam, M.